Kto zagląda na mój profil na instagramie, ten może podejrzeć różne postacie dwulatka. Ci, którzy dwulatka przeszli lub przechodzą, wiedzą zapewne, że nie chodzi o wiek. Chodzi o stan umysłu.
Ratowanie ślimaków
Mamy obecnie fazę na ratowanie ślimaków. Deszcz, nie deszcz - nieważne, niezależnie od sytuacji, zupełnie nieoczekiwanie, z ust dwulatka pada hasło - trzeba ratować ślimaki! (Oryginalnie brzmi - choć jatować simaki) I oczekiwana jest reakcja - wszyscy mają rzucić wszystko, co aktualnie robią i lecieć na dwór przenosić ślimaki z chodnika w krzaki.
Jak to się zaczęło? Pewnie przypadkiem, ktoś komuś powiedział - uważaj, ślimak, nie nadepnij. Ktoś ślimaka, tego małego, bezbronnego, przeniósł na trawę. I nieważne, że to to obślizgłe, że liście wyżera, że przenosi pasożyty, które są niebezpieczne dla psów. (Kto miał psa, ten pewnie nie raz musiał mu z pyska ów "przysmak" wyciągać... Swoją drogą, może przerzucanie ich z chodnika w krzaki ratuje psy?)
No, ale... nagle pada to hasło, temperatura +30. Bądźmy szczerzy, jeśli nawet jakiś ślimak znajdował się nieopatrznie na chodniku, to raczej z niego już suszona skorupka tylko została...
Mówię więc, aby tak nieco zmienić temat, że hej-ho chodźmy do biblioteki oddać książki, poszukać nowej książki o wielorybie (taka mała tekturowa, ostatnio pożyczyłyśmy), no a po drodze możemy poszukać ślimaków. Wywiązała się dyskusja z podtekstem NIE. Bo dwulatek nie chce iść do biblioteki, chce iść szukać ślimaków i to w drugą stronę... a książki do jutra termin mają. I nieważne, że koło biblioteki jest basen na który potem pójdziemy. (Przypominam, jest +30 za oknem, w domu niewiele mniej...)
Trudna sztuka negocjacji, kompromisu, proaktywności - w rezultacie moja dwulatka wyszła z domu wymyśliwszy, że pójdzie po książkę o ślimakach. Nie jest to nierealne. Pożyczyłyśmy kiedyś przypadkiem książkę "W co się bawić", gdzie na jednej stronie jest rysunek ślimaka olbrzymiego, który leży/stoi/siedzi? (co robią ślimaki??) na bananie. Czyli dowód, że takie książki istnieją... Idziemy, ślimaków nie ma, a teoria, że bierzemy książkę o ślimakach się umacnia. Staram się więc trochę tematykę urozmaicić, bo już widzę tego dwulatka z mocnym postanowieniem, który biblioteki opuścić nie chce, bo to nie taka książka...
Wchodzimy, dzień dobry, oddaję, wszystko się zgadza, kary nie ma. Tylko jakoś tak na wysokości metra ponad podłogą ciągłe mamrotanie o książce o ślimakach. Idziemy do sali dla dzieci. (Mamy wspaniałą bibliotekę publiczną z oddzielną salą dla najmłodszych, ładną, kolorową, z pluszakami, stolikami, pufami, masą książek, regałem pociągiem, regałem domkiem...) No i na tym regale domku - jak byk, jak ślimak jest - książka. Jest o ŚLIMAKU. ONA TAM STAŁA I NA MNIE, MATKĘ DWULATKI CZEKAŁA! Bierzemy, cieszyłam się jak dziecko albo nawet bardziej, bo dziecko po prostu ją chwyciło i poszło do pani bibliotekarki... Jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z grozy sytuacji?! Z konieczności znalezienia odpowiedniej książki o ślimakach...
Książka "Remek marzyciel" Anne Crausaz okazała się przyjemna, w sam raz dla dwulatka, mało tekstu, dużo obrazków, dużo ślimaków. Polecam fascynatom ślimaków w wieku 2-3 lat. Niesamowicie zbliżona pomysłem do książek o Pomelo. (Rysunkom brakuje zdecydowanie klimatu, który tworzy Benjamin Chaud i tego puszczania oka do dorosłego czytelnika.)
Zresztą to ciekawy wątek detektywistyczny ;) Oprócz słonia w "Remku marzycielu" znalazłam także małego słonia ogrodowego w książce "Krowa Matylda na wakacjach" Alexandra Steffensmeiera. Może trafiliście na jeszcze inne nawiązania do Pomelo w książkach dla dzieci?
Etykiety: małe dzieci